WhySoSerious? - 16-09-2009 00:00:59

[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Juliet. - 16-09-2009 21:10:49

To ja, jak obiecałam.
Wiesz co sądze o tym, ale napisze jeszcze raz. ;]

No to tak. Podoba mi się wszystko to co piszesz, to jest udowodnione naukowo.
Belfer jest kolejnym twoim świetnym pomysłem i mam nadzieje, że go skończysz. Wiesz o czym mówie ;)
Co do Damona. Lubie go, ale wole Erica, jest so sexy xD
Biedna Alex, prześladowana przez wampira <lol2> Na jej miejscu bym się poddała Ericowi, chociaż zważywszy na Bena, nie wiem czy bym mogła <mysli>
Dobra, dobra. Prolog i pierwszy rozdział są świetne, czekam na więcej ;>
I jeszcze dodam fachowo, iż nie znalazłam błędów. Bynajmniej jak na mnie.

WhySoSerious? - 22-09-2009 00:14:56

Rozdział 2
Byłam przerażona. Wampiry istniały i wiedziałam o tym, bo jakiś czas temu się ujawniły, ale nikt nie podejrzewał, że dyrektor Eric Northam nim jest!
Moje ciało drżało, a ja nie mogłam się uspokoić.  Pragnęłam znaleźć się w bezpiecznych objęciach Damona. Nie powinnam tak o nim myśleć, zwłaszcza niespełna paręnaście minut po tym jak go spoliczkowałam za pocałowanie mnie, ale taka była prawda. Chciałam, aby mnie uratował.
- Wiesz co ci powiem? – Przesunął końcówką języka od mojego ucha do brody. – To ma być nasza słodka tajemnica, rozumiesz? Jak by zareagowali uczniowie na wieść, że ich dyrektor jest wampirem?
- Czego chcesz ode mnie? – warknęłam, zaskakując sama siebie odwagą, jaką się wykazałam tym jednym pytaniem. Niebezpiecznie igrać z Northamem, ale jeszcze bardziej niebezpiecznie igrać z Northamem-wampirem.
- Odwaga powraca? – spytał, najwyraźniej rozbawiony moją reakcją. – Po prostu jestem cholernie głodny, a te głupie dzieciaki ciągle albo są na haju, albo na kacu. Alkohol, narkotyki… Ciągle coś. Nigdy nie mogę się porządnie najeść. – Patrzyłam na jego lekko zaróżowione wargi na tle, których odbijały się fragmenty śnieżnobiałych kłów. – Poddaj się Alex, a nie będzie bolało.
Nagle dźwięk telefony na biurku dyrektora rozerwał na strzępy atmosferę, jaka panowała. Eric Northam zbity z tropu warknął wściekle i mnie puścił. W mgnieniu oka znalazł się na swoim fotelu i odebrał.
Rozmawiał patrząc w moją stronę, co powinnam wykorzystać na szybką ucieczkę, lecz z jakiegoś powodu nie mogłam ruszyć się z miejsca. Nasz wzrok się spotkał. Przerażenie ścisnęło mnie za gardło w chwili, gdy wampir się uśmiechnął.
Potrząsnęłam głową dla rozjaśnienia myśli i uciekłam.
Biegłam pustym korytarzem. Cała drżałam, ale nie to było najgorsze.
Co za głupia idiotka! Musisz przestać! Uspokój się! – próbowałam myśleć racjonalnie, ale mi to totalnie nie wychodziło. Byłam roztrzęsiona, a co gorsze znajdowałam się jeszcze w szkole.
Zwolniłam próbując się uspokoić. Gdybym tylko mogła się zerwać z lekcji zrobiłabym to bez wahania jednak istniał drobny problem. Moja zeszłoroczna frekwencja. I nie miało znaczenia, że udzielałam się w szkolnym kółku teatralnym, bo dla Northama (teraz już to wiem) liczyła się tylko jedna rzecz - krew.
Nie chciał stracić potencjalnego źródła świeżej i czystej, wolnej od wszelkich używek, krwi. Mojej krwi. W szkole może było jeszcze parę osób, które nic nie brały, najwyraźniej jednak ja byłam głównym celem teraz.
Minęłam właśnie drzwi pracowni matematycznej i dosłyszałam przytłumiony głos Damona. Opowiadał coś na temat logarytmów, a ja przystanęłam na chwilę.

***Damon***
Mówiłem właśnie o logarytmach, kiedy moimi wyczulonymi zmysłami wyczułem obecność Alex pod drzwiami. Przez chwilę stała pogrążona prawdopodobnie w myślach i oddaliła się. Nie mogłem na to pozwolić. Nie miałem zielonego pojęcia, co Northam jej powiedział lub zrobił i właśnie miałem zamiar się dowiedzieć.
W jednej chwili zadałem uczniom do przeczytania kilka stron z podręcznika, które powinny zająć ich do końca lekcji i wyszedłem z sali.
Idąc korytarzem spotkałem woźną i poprosiłem, aby zaglądała co parę minut do sali matematycznej. Z uśmiechem się zgodziła, a ja popędziłem za Alex. Czułem jej cytrusowy zapach ciągnący się wzdłuż trasy, jaką szła. Przez okno zauważyłem jak idzie w kierunku parkingu dla uczniów.
Ze zmrużonymi oczami przyglądałem jej się przez chwilę. Idealne ciało skrywane pod ubraniem było niebywale spięte, a więc coś musiało się stać. Znając Erica mogłem się domyślić, że albo nastraszył ją, albo wyjawił jej mój sekret.
Z zaciśniętymi dłońmi wyszedłem z budynku szkoły. Delikatny deszcz rozmywał mój ukochany zapach i musiałem kierować się bardziej na wyczucie. Po pewnym czasie znalazłem ją siedzącą na powalonym pniu, na skraju lasu. W uszach miała słuchawki, a jej ramiona oplatały podciągnięte pod brodę kolana.
- Alex? – odezwałem się cicho nie chcąc jej wystraszyć. Nie zareagowała. Bałem się cokolwiek zrobić, gdyż nie chciałem wywoływać niepotrzebnego strachu. Postanowiłem najpierw zbadać grunt zanim postanowię przerwać jej rozmyślania.
Wytężonym umysłem pragnąłem wkraść się do zakamarków jej umysłu, ale myśli zamglone miała słowami lecącej piosenki. Jedyne co czułem od niej to nastroje jakie nią kierowały: strach, tęsknota i ból.
Spokojnym ruchem dłoni wyciągnąłem z jej ucha drobną słuchawkę. Natychmiast jej piękne błękitne oczy zwróciły się na mnie.
- Co ty tu robisz? – spytała bezbarwnie chcąc ukryć emocje.
- Mogę? – Wskazałem miejsce obok niej. Skinęła głową pozwalając mi usiąść. Zająłem więc miejsce obok niej i delikatnie otoczyłem ją ramieniem. – Jak się trzymasz? – Właściwie nie wiedziałem, po co zadałem takie pytanie. Nie dotyczyło niczego co się wydarzyło, ale jakoś musiałem zacząć rozmowę.
- Czy wy nauczyciele wiecie o sobie wszystko? – Jej oczy wpatrywały się teraz w dal, a broda oparta była na kolanach.
- Można powiedzieć, że wiemy o sobie sporo – odpowiedziałem mając nadzieję, że to ją zadowoli.
- Czy przychodząc tutaj aby uczyć wiedziałeś, że dyrektor jest wampirem? – spytała odwracając ku mnie swoją idealną twarz. Zdębiałem. Nie wiedziałem co mam jej powiedzieć. Że też jestem wampirem? Że przyjechałem tu tylko dla niej? Że naraziłem ją na niebezpieczeństwo ze strony Erica? Cokolwiek z prawdy bym powiedział ona mogłaby mnie znienawidzić. – Wiedziałeś? – powtórzyła, gdy moje milczenie się przedłużało.
- Tak – mrukąłem cicho, choć postanowiłem nagiąć fakty. – To był jeden z warunków przyjęcia mnie tutaj. Nie mogę zdradzić, kim jest Northam.
Westchnęła opuszczając stopy na ściółkę lasu. Wstała powoli i stanęła tyłem do mnie.
- On nie chciał mnie wypuścić z gabinetu – wyszeptała, a ludzie ucho mogłoby tego cichego głosu nie usłyszeć. – Mówił coś na temat tego, że jestem dla kogoś ważna… Ze ten ktoś go denerwuje i… słodko pachnę! – Ostatnie słowa wyrzuciła z siebie z odrazą.
Eric powiedział jej prawdę. Była ważna… dla mnie. Jej zapach był niewyobrażalnie kuszący dla nas, co tylko dodawało jej unikalności. Nigdy nie pozwolę mu tknąć mojej Alex. Zacisnąłem mocno pięści.
- Ukąsił cię? – wyrwało mi się nagle.
- Nie. Chciał… - przerwała na chwilę, prawdopodobnie wracając pamięcią do tamtych wydarzeń. – Telefon mu przerwał, a potem uciekłam. To było okropne, Damonie! – Odwróciła się w moją stronę. – On mnie dotykał! Nie tak normalnie… ale jakby… W tym dotyku było coś strasznego i wstrętnego! Lizał moją szyję jakbym była lizakiem! Ten krwiopijca chciał mnie ukąsić!
Słuchałem jej wypowiedzi z bolącym sercem, albo raczej tym co po nim zostało. Nie wiedziała, kim jestem i po tym, co usłyszałem byłem pewien, że nigdy się nie może dowiedzieć. Przez Northama znienawidziła wampiry, a ja jestem jednym z nich. Nic tego nie zmieni.
Przytuliła się do mnie rozpłatując w moich ramionach. Głaskałem ją po głowie i wtuliłem się w jedwabne włosy koloru żywego ognia. Tak bardzo pragnąłem wyznać jej całą prawdę o sobie ale nie miałem tyle odwagi. Teraz chodziło o istotę dla mnie najważniejszą na tym zepsutym świecie, więc nie mogłem sobie pozwolić nawet na najmniejszy błąd ze swojej strony.
- Odwiozę cię do domu – zaoferowałem. Jej oczy spojrzały na mnie, a nasz wzrok się spotkał. – Chcę, żeby było tak jak w Rzymie, tak jak przez tamte kilka tygodni.
- Jeśli by pan mógł… proszę mnie odwieźć – mruknęła odsuwając się ode mnie.
Nie mogę znów jej stracić. Przyciągnąłem ją do siebie zmuszając by na mnie spojrzała.
- Chcę, żeby było tak jak w Rzymie – powtórzyłem akcentując każdy wyraz.
- Damon, to było i minęło. Jesteśmy w Lakeville a nie w Rzymie. – W błękitnych tęczówkach widziałem morze bólu i żalu. Przypomniałem sobie to co mi powiedziała zanim Eric zabrał nas do swojego gabinetu. Alex uważała, że widziała jak całowałem się z dziewczyną, a ja nie mogłem wyznać jej prawdy, bo skazałbym się w jej sercu na z góry ustaloną przegraną pozycję. – Mogę traktować cię normalnie i próbować ci wybaczyć, ale to nie zmieni faktu, że jesteś moim nauczycielem.
Zacisnąłem usta. Nie pozostawało mi nic innego jak się z nią zgodzić. Dopiero, gdy będę pewny tego co do mnie czuje, zdradzę jej jaka jest prawda.

*****



Damon odwiózł mnie do domu swoim czarnym ferrari, a ja cały czas walczyłam ze sobą. Pragnęłam go dotknąć i trzymać za rękę, ale nie mogłam pozwolić żeby nasze relacje nauczyciel-uczeń zmieniły się w coś poważniejszego, chociaż w głębi serca wiedziałam co czuje do niego.
Weszłam do pustego domu i nawet nie zaglądając do lodówki poszłam na górę. Ojciec wyjechał na dwa dni w interesach, więc zostałam sama. Wspinając się po drewnianych schodach słyszałam ich skrzypienie wyraźniej niż zwykle. Dom nie był tak ogromny jak nasz poprzedni, ani nawet nie był tak nowy, był raczej mały i przytulny, a także dość wiekowy. Co prawda przed przeprowadzką został wyremontowany, ale niektóre drobne szczegóły zostały pominięte.
Stanęłam u szczytu schodów. Nagle dopadło mnie wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałam się ale nie zauważyłam nic podejrzanego. Zadrżałam czując na karku zimny powiew wiatru.
Ojciec musiał zapomnieć zamknąć okna rano przed wyjazdem. To tylko przeciąg – uspokajałam się w myślach. Przecież to mój dom, nic mi się tu nie stanie i nie powinnam się przejmować. Ludzie mają lepsze, rzeczy do roboty niż podglądanie Alex Smith. Ale boże! Northam jest zdolny do wszystkiego! Nie! Stop!
- Dość! – wrzasnęłam na samą siebie zaciskając pięści. – Przestań głupia kretynko sama się nakręcać! – Warczałam wchodząc do pokoju. – Nikogo tu nie ma. Jesteś sama do cholery!
Rzuciłam torbę na łóżko, a żółto-czarny kapelusz zawiesiłam na oparciu krzesła. Uprzątnąwszy z mojego laptopa stos różnych śmieci, odpaliłam go, po czym podeszłam do okna.
Słońce świeciło wysoko nad koronami drzew. Było popołudnie. Czas zleciał szybciej niż myślałam. Lekcje zaczynałam przecież standardowo o ósmej, a matematykę miałam na trzeciej lekcji. Westchnęłam ciężko i usiadłam przed laptopem.
Z przyzwyczajenia najpierw sprawdziłam pocztę i zobaczyłam mail od mamy. Pisała, że niesamowicie za mną tęskni, że brakuje jej mojej obecności i wspólnych wypadów na miasto. Prawda jednak była nieco inna. Mama nie cierpiała ze mną chodzić po sklepach z ciuchami, bo po ojcu odziedziczyłam ściśle określony gust i niemal każdy proponowany przez nią strój odrzucałam zaraz po rzuceniu na niego okiem.
Uśmiechnąwszy się pod nosem sprawnie odpisałam i przejrzałam jeszcze parę portali, na których lubiłam bywać. Niestety jak na złość na nich wiało nudą. Weszłam na swojego bloga. Ostatni wpis był z wczoraj, ale nie zaszkodzi dzisiaj znowu czegoś napisać.
Bez większego zastanowienia napisałam notkę o niczym. Dosłownie. Nie było w niej słowa ani o Damonie, szkole czy nawet Northamie. Po prostu zwykle przeżycia nastolatki spędzającej samotne popołudnie we własnym domu.
Zeszłam do kuchni. Na lodówce znalazłam niewielką żółtą karteczkę napisaną pismem podstarzałego biznesmana. „Alex, nie ugotowałem Ci obiadu, bo wiem, że nie lubisz jedzenia przyrządzanego przeze mnie. Przy telefonie zostawiłem trochę pieniędzy, abyś nie musiała głodować. Wrócę za parę dni i błagam Cię, nie organizuj przyjęć! Kocham Cię. Tata.” Cały poczciwy tata, gdyby mógł dałby mi gwiazdkę z nieba. Niestety takiej możliwości nie ma.
Roześmiałam się i zobaczyłam plik banknotów leżący przy telefonie. Podeszłam, po czym zwinnie wsunęłam je do kieszeni spodni.
Przez mój umysł przemknął pewien pomysł. Dawno nie używałam mojego zeszłorocznego urodzinowego prezentu. Pora go wykorzystać.
Niespełna dwadzieścia minut później otwierałam drzwi garażu. Cieszyłam się, że podczas pobytu u mamy dałam się namówić Vittorii na zakup skórzanego kompletu , który idealnie pasował do mojego maleństwa.
Słabe światło z zewnątrz oświetlało delikatnie wnętrze garażu, w którym brakowało granatowego land rovera ojca. Mojego cuda nie brakowało.
W kącie stał mój skarb przykryty ciemnoszarą narzutą. Jak na skrzydłach podskoczyłam do niego radośnie i zerwałam brutalnie tkaninę. Piękne, lśniące, czerwono-czarne suzuki hayabusa zachęcało, żeby je dosiąść.
Z szerokim uśmiechem na ustach wyprowadziłam motor na podjazd przed domem. Szybko wpadłam jeszcze do domu chwytając w biegu klucze wraz z plecakiem. Zamknęłam za sobą drzwi, założyłam plecak i wsiadłam na maleństwo.
Ojciec nie pozwalał mi na nim jeździć, a ja gładząc lśniący lakier cieszyłam się, że przez kilka dni będę mogła korzystać z mojej hayabusy. Uruchomiłam rumaka i po chwili mknęłam ulicami miasteczka.
Nie założyłam kasku, więc włosy powiewały mi na wietrze jak peleryna supermana lecącego by uratować piękną Lois Lane. Ja jednak jechałam tylko na małe zakupy.
Zatrzymałam się pod marketem całodobowym, obok którego znajdowała się stacja benzynowa. Zgasiłam moje piękne maleństwo.
- Alex? – usłyszałam za plecami głos mojego starego przyjaciela, z którym bawiłam się zawsze, jak przyjeżdżałam do Lakeville w odwiedziny do babci, będąc jeszcze małym szkrabem.
- Hej, Josh. – Uśmiechnęłam się ciepło i zsiadłam z motoru. – Co słychać?
Mój przyjaciel miał coś koło metra osiemdziesięciu i grał w miejscowej drużynie koszykarskiej. Szalała za nim prawie każda dziewczyna w tej mieścinie, choć nie można się dziwić. Młody, dwudziesto jedno letni chłopak o czystych błękitno-szarych oczach wyglądał zabójczo we fryzurze w stylu Colina Farrela z filmu „Miami Vice”, jedyna różnica polegała na kolorze włosów. te Josha były ciemniejsze, na pograniczu brązu i ciemnego blondu.
- Jakoś się żyje, a co u ciebie?
- Ojciec wyjechał na parę dni, a ja muszę zrobić sobie zakupy, bo lodówka świeci pustką – roześmiałam się beztrosko. Josh zawsze był osobą, której ufałam, mogłam mu powiedzieć dosłownie wszystko i nigdy się na nim nie zawiodłam. – Muszę zadbać o siebie.
- Widzę, że korzystasz z nieobecności ojca – skinął głową w stronę hayabusy. – Ostatni raz jeździłaś nim, jak go dostałaś.
- Wiem ale musiałam. Stęskniłam się. – Poklepałam znacząco siedzenie. – Słuchaj, muszę zrobić te zakupy, więc może pogadamy w środku? – spytałam przygryzając lekko dolną wargę.
- Jasne.
Weszliśmy do opustoszałego marketu. Wzięłam koszyk zastanawiając się co kupić, aby nie głodować przez następne dni. Marchew, jabłka, ryż, makaron, ser… wyliczanka trwała w moim umyśle. Potrzebowałam paru składników, żeby na dzisiejszy wieczór przygotować sobie pyszną lasagne.
- Jak w szkole? – spytał Josh odbierając ode mnie koszyk. Zawsze był z niego dżentelmen, co bardzo podobało się dziewczynom, z którymi się spotykał. – Miałaś już jakiś zatarg z nauczycielami?
Wsadziłam do koszyka paczkę makaronu i zaraz po nim, ryż. Uśmiechnęłam się do siebie zastanawiając nad jakąś dyplomatyczną odpowiedzią. Joshie (tak go kiedyś nazywałam, gdy ja miałam pięć, a on osiem lat) znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny, co doskonale potrafił wykorzystać w rozmowie ze mną.
- Co więcej – uśmiechnęłam się łobuzersko. – Byłam na dywaniku u Northama. Dwa razy.
- Wow! To coś ty przeskrobała? – spojrzał na mnie nieco rozbawiony.
- Długa historia. – Machnęłam ręką. Mało, że za dużo opowiadać to Josh mógłby mi przecież nie uwierzyć w rewelacje, że dyrektor jest wampirem. – Poza tym to już mało ważne.
- No słuchaj, ja mam czas. – Spojrzał na mnie zachęcająco. Jego oczy potrafiły przełamać każde lody, a także rozwiać wszelkie obawy rozmówców. Kiwnęłam głową, lecz zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć usłyszałam przerażający wrzask.
Rozejrzałam się wokoło. Ludzie skupiali się przy oknach, a część z nich wybiegała przed market. Nie myśląc, co robię udałam się szybko do wyjścia. Stojąc na chłodnym powietrzu dojrzałam w oddali krwistą poświatę na niebie.
Pożar.
Coś się paliło. Jakiś dom na skraju miasteczka, gdzieś w starym Bukowym Lesie.
O jasna cholera! Dom Sharon!
Bez większego namysłu wsiadłam na motor i ruszyłam. Może nie znałam tej dziewczyny zbyt dobrze, ale jakiś głos wewnątrz mnie podpowiadał, żebym jechałam. Musiałam też sprawdzić czy nic jej nie jest. Taka sympatyczna dziewczyna nie może przecież… Dość Alex Smith! Nie bądź pesymistką!
Na liczniku miałam ponad sto osiemdziesiąt na godzinę, bo co prawda kochałam szybka jazdę, ale tu chodziło o jedną z moich koleżanek, o dziewczynę tak dobrą i przesiąkniętą uczciwością, że sama myśl o, choćby, jej chorobie przyprawiała o bolesny ucisk na sercu.
Zatrzymałam się przy blokadzie, którą ustawili strażacy dla bezpieczeństwa. W każdej chwili pożar mógł rozprzestrzenić się na las, a wtedy całe miasteczko byłoby zagrożone. Zsiadłam z mojego maleństwa i podeszłam do strażaka.
- Dzień dobry – uśmiechnęłam się delikatnie. – Nazywam się Alex Smith i chciałam…
- Alex… - przerwał mi znajomy głos należący do nowego matematyka. Skierowałam na niego swój wzrok. Przeżyłam szok.
O boże!

www.glatorianie.pun.pl www.smoczyszpon.pun.pl www.revolution-ua.pun.pl www.naruto-shinobistory.pun.pl www.pokemon-alien.pun.pl