LaceyNmosley - 27-08-2009 23:07:04

To opowiadanie jest dla mnie ogromnie ważne. Strasznie zależy mi na tym, żebyście doczytali do końca. Przedstawię tutaj pewien problem, z którym być może często się spotykamy a nawet nie mamy o tym pojęcia...

W napisaniu „Wypalonych” pomogły mi dwie rzeczy: Książka „Mów” autorstwa Laurie Halse Andersen oraz moje własne przeżycia.

Beta: Wyjątkowa

Krótki opis:
Bella jest osobą... skrytą. Ma swój świat ukryty za drzwiami, które są zamknięte dla innych. Boi się ujawnić ludziom jaka jest i była. Wciąga ją wir choroby, nałogu i czarnych wspomnień, które wciąż siedzą u niej w głowie.
Kiedy przekracza próg „New Jork Academy off Art” spotyka chłopaka, który od samego początku nie pała do niej sympatią. Wydaje się, że jest wściekły na cały świat a już najbardziej na Bellę...

(Wspomnienia głównej bohaterki są oddzielone gwiazdkami. Jeżeli opowiadanie się spodoba wrzucę je na CHOMIKA, skąd będzie można je ściągnąć.)

Rozdział pierwszy dedykuję Venie (zmobilizowała mnie do dodania tego ff).

WYPALENI


PROLOG
„Deszcz mocno leje na słaby dach
Kiedy leżymy obudzeni w moim łóżku.
Jesteś moim przetrwaniem
Jesteś moim dowodem życia.”

Jaka jest definicja człowieka? Rozumująca, inteligentna istota obdarzona różnymi cechami, dzięki którym górujemy nad innymi stworzeniami?
Jaka jest definicja chrześcijanina? Współczujący, lojalny Bogu i ludziom, po prostu dobry? Jaka jest definicja Boga? Miłosierny, sprawiedliwy, wszechwiedzący?
Skoro wszystko ma definicję, to jak brzmi ona, jeżeli chodzi o życie? Może człowiek nie jest inteligentny, chrześcijanin współczujący, a Bóg wszechwiedzący?
Bóg stworzył śmiertelnika, narzędzie w jego dłoniach. Czy nikt nie pomyślał, że może znudził się kierowaniem nami? Może dawno wymknęliśmy się Mu spod kontroli? Jeśli nie, to dlaczego pozwala na cierpienia i smutek?
Ja sądzę, że On bez przerwy wystawia nas na próbę. Czeka na nasz kolejny błąd i potknięcie. Chce, aby przetrwali najsilniejsi.
Nasze życie to zwykły test i obóz przetrwania. Nasza inteligencja, współczucie, lojalność i wiara to wynik.
Myślę, że każdy musi po prostu uwierzyć, że jest człowiekiem. Nieważne, czy białym, czarnym lub żółtym. Nieważne, czy buddystą, chrześcijaninem albo żydem. Każdy musi znaleźć połowę siebie samego. Niektórzy mogą błądzić kilka lat, inni większość życia. Jeżeli już tego dokonamy, staniemy przed lustrem i powiemy: ‘To Ja’. Druga połówka dołączy do nas prędzej czy później.
W styczniu 2006 roku zagubiłam się. Straciłam wiarę i szczęście, wypaliłam się. Nie potrafiłam się odnaleźć. Raniąc siebie, raniłam też najbliższych. Dwa lata później znalazłam Jego.
Podniósł mnie, wyleczył, posklejał i ponownie zapalił. Podzielił się ze mną swoim cierpieniem, ja pokazałam Mu swoje. Wtedy ponownie uwierzyłam w Boga. Zesłał mi człowieka, który myślał, że to ja zostałam zesłana dla Niego. Ktoś wreszcie zaczął patrzeć w tym samym kierunku co ja. Ktoś pokochał mnie i moje pod umarłe, spalone serce. Ja zaś pokochałam czyjąś cierpiącą, zbrukaną duszę.
Zawsze ufaj w to, kim jesteś. Ja ufałam w to, że jestem nikim.
On zaś jest człowiekiem, który pokazał mi, że bycie kimś na tym świecie jest po prostu złe.
Sława, pieniądze i inne bzdury tylko mnie zepsują.
Ja mam Jego, On ma mnie. Dwa wyrzutki. Dwie zgaszone świece. Tylko On znalazł zapałki do mojego serca i podarował mi swoje.

Idąc pod prąd trzymamy się za ręce.

Jesteśmy wypaleni dla innych. Natomiast siebie rozumiemy, widzimy swoje światło. Nie jesteśmy i nie będziemy ślepi.

Oto ja i On. Głupia Świruska i Wredny Brutal. Dwie osoby walczące na wojnie zwanej życiem.

„Zrezygnowałem, wypaliłem się doszczętnie
Walcząc o mój powrót z ramion śmierci
Byłem tam, wróciłem pamiętając to, co mówiłaś.”


ROZDZIAŁ PIERWSZY:
Tajemnica za Tajemnicę

„Najciekawsze pytania wciąż pozostają pytaniami. Kryją w sobie tajemnicę. Do każdej odpowiedzi trzeba dodać „być może”.
Tylko na nieciekawe pytania można udzielić ostatecznych odpowiedzi.”

Jaszczurka:

Szłam mokrą, asfaltową ścieżką w stronę ogromnego, oszklonego budynku. Moje za duże przeciwdeszczowe trapery rozchlapywały wszędzie wodę, gdyż chodnik był teraz jedną wielką kałużą. W prawej ręce trzymałam rączkę walizki na kółkach, w lewej małą podręczną torbę. Na głowę miałam naciągnięty kaptur, a moje dżinsy od kolan w dół były mokre.
Nowy Jork to dziwne miasto. Zawsze tak uważałam, sama nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Kiedy dostałam list potwierdzający moje przyjęcie do New York Academy off Art przestraszyłam się, że będę tutaj mieszkać. Teraz jest już za późno na użalanie się nad sobą. Zostawiłam dom oraz rodzinę i wyruszyłam do tego ogromnego miasta, aby zostać aktorką. Nie ma odwrotu. Jasne, że mogłabym wziąć nogi za pas, rzucić wszystko, co do tej pory osiągnęłam i więcej się tu nie pokazać. Nie chcę jednak zawieść rodziców, którzy wydali na swoje, przepraszam, nasze marzenie bardzo dużo pieniędzy. Muszę spełnić ich oczekiwania.
Ostatnie dwa tygodnie w moim malutkim, przytulnym domku w Forks spędziłam na powtarzaniu w myślach „Poradzisz sobie”. Szczerze wątpię, abym dała sobie radę z czymkolwiek. Nigdy.
Strach i rozżalenie towarzyszyły mi, kiedy przekroczyłam próg mojej nowej szkoły. Przystanęłam, ściągnęłam z głowy kaptur i rozejrzałam się dookoła. Stałam w wielkim, jasno oświetlonym holu.
Ze ścian spoglądały na mnie różnego rodzaju obrazy, przedstawiające głównie kobiety. Jedne miały wesołe minki i błyszczące oczy, inne wściekły albo wredny wzrok, lub jedno i drugie. Najbardziej spodobał mi się, jednak malunek przedstawiający młodą dziewczynę. Mimo uśmiechu na ustach miała tak smutne i przygnębiające spojrzenie, że przed oczami od razu stanęło mi odbicie mojej własnej twarzy dzień przed przyjazdem tutaj. Portret równie dobrze mógłby nosić nazwę Bella Swan. Z zaciekawieniem spojrzałam na plakietkę pod ramą. Boleść duszy - głosił tytuł, Też nieźle, pomyślałam. Artysta był mi nieznany, podobnie jak twórcy innych obrazów. Zastanowił mnie fakt, po co ktoś umieszcza malowidła ludzi, o których nikt nie słyszał i to w głównym pomieszczeniu.
No tak, bohomazy uczniów. Wtedy przypomniało mi się, że żeby zaliczyć semestr będę musiała uczęszczać na lekcje z rysunków. Ponownie zastanowiłam się, co ja tutaj właściwie robię. Cholerne beztalencie ze mnie, nie potrafiłabym nawet w połowie namalować niczego tak dobrze jak oni.
Tutaj z pewnością nic nie przypomina normalnej placówki wychowawczej.
Ruszyłam w kierunku drzwi na końcu korytarza. Były wykonane z ciemnego drewna, wisiała na nich tabliczka z napisem: SEKRETARIAT. Niepewnie stanęłam przed wejściem. Zaciśniętą w pięść dłoń podniosłam do góry. Czułam, jak wszystko w żołądku podchodzi mi z nerwów do gardła. Zamknęłam oczy, po czym znowu je otworzyłam. Jeszcze jeden głęboki wdech. Zapukałam trzy razy. Do moich uszu doszło ciche, dźwięczne: Proszę wejść. Nacisnęłam na małą, srebrną klamkę i wmaszerowałam do sporego pokoju.
Podłoga wyłożona była jasnymi panelami. Ściany pomalowano na kolor kremowy. Po mojej prawej stronie znajdował się wielki regał z masą pucharów. Po lewej zaś stała gablota ze zdjęciami.
Naprzeciwko mnie widniały dwa biurka. Pokój był na tyle duży, że pomiędzy meble spokojnie weszłyby jeszcze dwa, nieco mniejsze. W pomieszczeniu znajdowała się surowo wyglądająca kobieta. Była ubrana w drogi, błękitny komplet, na który składała się zwiewna bluzka i modne spodnie. Na nogach miała srebrne szpilki. Jej włosy były jasne i upięte w ciasny kok. Musiała mieć nieco powyżej czterdziestki. Jeszcze zanim się odezwała, wiedziałam, że się nie polubimy.
- Co tak stoisz, wejdź do środka. - Spojrzała na mnie znad swoich okularów w rogowej oprawie.
- Ach... - Szybko wślizgnęłam się do sekretariatu, ciągnąc za sobą kufer i zamykając drzwi.
- Dzień dobry – wyjąkałam zdenerwowana. - Nazywam się Isabella Swan i ...
- Wiem, wiem. - Machnęła swoją kościstą ręką, żebym przerwała nauczoną wcześniej regułkę. Spojrzała na mnie spod byka. Pokręciła w niedowierzaniu głową. No tak - kolczyk w nosie i czarne paznokcie nie pomagają w kontaktach z dorosłymi.
- Załatwmy to szybko.
Podeszła do swojego biurka i zaczęła energicznie grzebać w równym stosie takich samych, beżowych teczek. W końcu wyjęła jedną z nich i zaczęła ją pospiesznie przeglądać. Czekałam, ciągnąc ze stresu troczek przy kapturze bluzy. Kiedy skończyła, odwróciła się w moją stronę i wręczyła aktówkę. Spojrzałam na nią i na wydrukowane na papierze swoje imię i nazwisko.
- W środku znajdują się wszystkie potrzebne ci rzeczy - powiedziała, patrząc na mnie ze znudzeniem. - Mapka szkoły, regulamin, lista lektur, twój plan zajęć, daty przesłuchań na najbliższe przedstawienia i wiele innych papierów, które na pewno ci się przydadzą. - Założyła ręce na piersi.
- Dzi.. dziękuję – wybąkałam niepewnie, odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia.
- Poczekaj. - Zatrzymała mnie. Spojrzałam na nią. - Ktoś musi ci z tym pomóc. - Wskazała na mój bagaże.
- O nie, ja... - Chciałam jej powiedzieć, żeby się nie trudziła, że sobie poradzę, w końcu miałam tego niewiele. Przerwała mi gestem dłoni, po chwili stała przy telefonie i szybko wykręciła jakiś numer. Kompletnie zbaraniałam.
- Loretta – odezwała się do słuchawki. - Przyślij tutaj Jaspera. Migiem. - Odłożyła słuchawkę.
- Poczekaj chwilę. Możesz usiąść. - Wskazała na jedno z dwóch krzeseł, znajdujących się pod ścianą. Ruszyłam w jego stronę kufra.
Siedząc, czekałam, nie wiem na co, a ta niemiła baba pisała coś na komputerze. Czułam się tak, jakby mój żołądek miał za chwilę ze mnie wyjść i wyskoczyć przez okno, zostawiając mnie zupełnie pustą. Serce łomotało mi bezlitośnie, jestem w stanie powiedzieć, że aż boleśnie. Zaczęłam rozglądać się dookoła. Co ja tutaj robię? W tej szkole nawet zwykły sekretariat jest większy niż mój pokój z łazienką wzięty. Wzrok padł na na biurko, przy którym siedziała kobieta. Z tabliczki przylepionej do tyłu monitora mogłam wywnioskować, że nazywa się June Whitlock. No super, poznałam imię i nazwisko tej jaszczurki.
Skubiąc bezlitośnie skórkę przy paznokciu, wspominałam wydarzenia sprzed dwóch tygodni.

****

- Bella?! - Moja mama waliła pięścią w drzwi od łazienki.
- Bella, wyjdź!
Pospiesznie próbowałam doprowadzić się do porządku. Chociaż było to bezcelowe, moje zaczerwienione, zapuchnięte oczy widać w Nowym Jorku. Czterdzieści minut. Tyle czasu siedziałam tutaj i próbowałam zdusić szlochy. Jak widać bezskutecznie. Oni pewnie myślą, że nie tylko płaczę, a robię coś gorszego. Sama do tego dopuściłam.
- Już mamo! Chwila, zaraz wyjdę! - wydarłam się, po czym opłukałam twarz zimną wodą.
W końcu przekręciłam klucz i wyszłam. Renee stała i mierzyła mnie od góry do dołu.
- Kocham Cię – szepnęła.
- Wiem, mamo. Ja Ciebie też. - Przeszłam obok niej i ruszyłam do swojego pokoju. Oczywiście deptała mi po piętach.
Trzasnęłam jej drzwiami przed nosem. Potruchtałam do łóżka i wgramoliłam się pod kołdrę, odwracając się tyłem do drzwi. Uparcie nie dawała mi spokoju. Wtargnęła do mojego sacrum i usiadła na materacu. Poklepała dłonią moją nogę przykrytą pościelą. Skuliłam się, zacisnęłam mocno oczy, przycisnęłam ramię do piersi i czekałam. Odejdź! - powtarzałam w myślach. Usłyszałam, jak moja mama zmienia pozycję i po chwili poczułam, jak jej ciepłe ciało tuli się do mojego. Pocałowała tył mojej głowy.
- Znalazłam ci tam świetnego psychologa – powiedziała wprost do mojego ucha.
- Ta kobieta jest taka dobra jak twój obecny. - Pogładziła moje włosy. Otworzyłam oczy.
- Ja chcę Tibby – wydusiłam z siebie.
- Wiem, że chcesz ją, ale Tibby nie może z tobą jechać.
Nie mogę zmarnować sobie życia, tak powiedziała psycholożka mnie i moim rodzicom. Dlatego jadę na tę uczelnię. Z jednej strony jej za to nienawidzę, z drugiej chcę, żeby wybrała się ze mną. Ostatnimi czasy tylko ona nie próbowała faszerować mnie tabletkami.
- Jestem pewna, że ją polubisz – kontynuowała moja mama. - Będziesz miała wizyty cztery razy w tygodniu o godzinie siedemnastej trzydzieści. Później dam ci adres placówki. W pierwszym tygodniu nie będzie spotkań. – Ścisnęła mnie mocniej. - Na pewno sobie poradzisz.
No tak, bezpieczne określenie. Na pewno sobie poradzisz. Moja mama może spokojnie go używać, jest o wiele lepsze niż Będzie dobrze albo inne bzdury tego typu.
- Będziemy cię odwiedzać jak najczęściej. - Złapała moją rękę w swoją i pocałowała.
Obie milczałyśmy. Leżałyśmy tak może pięć minut, Renee chyba wyczuła, że chce być sama, bo bez słowa podniosła się i wyszła z pokoju, cichutko zamykając za sobą drzwi.
Zwinęłam się ciaśniej w kłębek, podsuwając kolana pod brodę.
- Ja chcę Tibby – szepnęłam do siebie.
W ustach poczułam słony smak łez.

****
Ktoś postukał mnie w ramię, tym samym wybudzając z transu. Wzdrygnęłam się na ludzki dotyk.
- Hej, śpisz? - usłyszałam delikatny, męski, i z pewnością rozbawiony, głos. Podniosłam wzrok z zmaltretowanej, lekko krwawiącej skórki.
Moim oczom ukazał się młody chłopak o blond włosach. Z pewnością był jeszcze chłopakiem, miał może osiemnaście lat, ale budową przypominał dorosłego mężczyznę. Wysoki, szczupły a jednocześnie umięśniony. Jego przystojną twarz rozświetlał piękny uśmiech. Wydawał się sympatyczny i pomocny. Spojrzał na mnie jasnoniebieskimi oczami i mrugnął.
- Chyba nie jesteś opóźniona, co? - Nabijał się ze mnie. - Sprawiasz wrażenie inteligentnej.
Chichocząc, złapał moją walizkę i podniósł do góry.
- Chodź – rzucił krótko i ruszył ku drzwiom. Zdezorientowana wstałam i podążyłam za nim. Nie odezwałam się ani słowem. Ostatni raz zerknęłam na panią Whitlock, zdawało się, że nie zwróciła uwagi na całą sytuację. Była pochłonięta przeglądaniem jakiś dokumentów.
Przekroczyłam próg sekretariatu i ponownie znalazłam się w holu. Szłam za blondynem, niosącym mój bagaż, zmierzał on w kierunku wind, których, nawiasem mówiąc, było bardzo dużo. Weszliśmy do tej pośrodku. Oparłam się o lustrzaną ścianę jak najdalej od mężczyzny. Przystojniak przeniósł swój wesoły wzrok na mnie. Dlaczego się tak szczerzył?
- Jestem Jasper. - Postawił kufer na podłodze i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Spojrzałam na nią z wahaniem, a potem z powrotem na jego twarz. Zauważyłam, że zmarszczył lekko brwi. Ludzie tego nie rozumieją. Nie, nie, nie. Nie mogę go dotknąć. Nic z tego, nie przełamię się, nawet jakbym nie wiadomo jak się starała. To jeszcze nie ten etap.
Podanie ręki. Taki zwykły, ludzki gest. Dla człowieka powinien być prosty, ale dla mnie to krok milowy. Jedyną osobą, którą mogę dotknąć jest moja mama. Chociaż ja właściwie tego nie robię, to ona zazwyczaj przychodzi i mnie przytula albo inne rzeczy.
- Myje ręce. - Lekko potrząsnął dłonią, jakby chciał mnie zachęcić. Chyba stracił resztki pewności siebie, bo uśmiech znikł, a ramię opuścił wzdłuż tułowia.
Poczułam się pewniej.
- Bella... - szepnęłam i uniosłam dłoń. Skinął głową zaciskając usta i lustrując mnie wzrokiem.
Winda się zatrzymała. Chciałam wysiadać i spojrzałam na Jaspera pytającym wzrokiem. Pokręcił przecząco głową, szybko spuszczając wzrok. Znowu ruszyliśmy.
Chłopak nie odezwał się słowem. Biedny, zawsze tak działam na ludzi. Nawet z najweselszego człowieka potrafię wycisnąć jakąkolwiek uciechę. Kiedyś taka nie byłam. Cieszyłam się ze wszystkimi. Nawet z błahostek. Niezbyt pamiętam, jak to jest. Usłyszałam cichutki, niepewny ruch i stłumione chrząknięcie. Założyłam ręce na piersi.
Winda ponownie stanęła, wydała głośne bimb i jej drzwi się otworzyły. Jasper ani drgnął. Nic nie wskazywało na to, że to właściwe piętro.
Kiedy ruszyliśmy, podchwyciłam uchem pociągnięcie nosem i drapanie się po głowie. Widocznie korciło go, żeby mnie zagadać. Najwyraźniej nie lubił i nie potrafił milczeć.
- Więc – odezwał się w końcu. Nie wytrzymał. Narwany. - Nooo ten... - Popatrzyłam na niego, podnosząc brew. - Masz jakąś mikrofobię, czy coś? - wydusił z siebie jednym tchem. No tak - pytania. Zawsze tak jest.
- Bardziej „czy coś”. - Starałam się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło.
- Och...Okej. - Nagle zainteresował się swoimi rękoma.
Nie wiedzieć czemu, zapragnęłam powiedzieć mu o sobie coś więcej. Chciałam, żeby mnie poznał. Przestąpiłam z jednej nogi na drugą.
- Od dwóch lat staram się wyleczyć z fobii społecznej – powiedziałam donośnie, samą siebie zaskakując.
Spojrzał na mnie z przerażeniem. Głupia, głupia, głupia! - karciłam się w myślach. Co mnie nakłoniło, żeby mu o tym mówić. Spuścił wzrok na podłogę, podrapał się nerwowo po brodzie, nie wiedział, co ze sobą zrobić. Pewnie myślał, czy powinien zostać, czy uciekać. Jego zakłopotanie aż biło po oczach. Zawsze tak jest, ludzie nie mają pojęcia, jak się zachować, słysząc takie coś. Fobia to dopiero początek, dlatego zdradzam im tylko to. Gdyby wiedzieli więcej, bez wątpienia baliby się mnie. Nigdy nie chciałam ich straszyć. Zawsze straszyłam tylko siebie. Ból psychiczny moich bliskich był wystarczającą karą. Musiałam to jakoś załagodzić.
- Wiesz, to nic takiego. - Wymusiłam uśmiech, wolałam teraz nie oglądać swojej twarzy.
- Leczenie idzie dobrze. - Pokiwałam głową, jakby potwierdzając te słowa. Owszem, szło nawet bardzo dobrze.
Popatrzył na mnie z powątpiewaniem. Pewnie zastanawiał się, czy jestem zdrowa psychicznie. Nie, nie byłam. Przeczesał ręką włosy, wypuszczając powoli powietrze przez usta, zapewne znów chciał się o coś zapytać. Nie chciałam tego kontynuować, znam go dopiero od jakiś piętnastu minut. Wiedziałam jednak, że lepiej wyjaśnić mu jak najwięcej, niż czekać, aż sam sobie wszystko dopowie.
- Jasper... - szepnęłam niepewnie. Dziwnie zareagował, słysząc swoje imię wypowiedziane przeze mnie. Jakby się trochę wzdrygnął, natychmiast opuścił rękę, a jego oczy się rozszerzyły. Czekał. - Wiesz, zdradziłam ci jedną ze swoich tajemnic, możesz pytać. Odpowiem ci na wszystko... Jeżeli będę mogła. - Skrzywiłam się lekko, niektórych rzeczy na pewno mu nie wyjawię. - Sam rozumiesz - dodałam.
Zacisnął wargi i pokiwał głową. Już otwierał usta, odwróciłam wzrok czekając na serię niebezpiecznych pytań. BIMB - dźwięk windy sprawił, że oboje podskoczyliśmy. Moje serce automatycznie przyspieszyło swój rytm. Drzwi otworzyły się, blondyn złapał moją walizkę i wyszedł z nią do szerokiego korytarza. Wysiadłam zaraz za nim. Ruszyliśmy przed siebie.
Ściany tutaj miały kolor brzoskwiniowy. Wszystko sprawiało wrażenie czystego i zadbanego. Umiejętnie porozstawiane, różnokolorowe kwiaty stojące w pięknych, wielkich wazonach dodawały uroku. Urzeczona schludnością tego holu prawie zapomniałam o nieprzyjemnej wymianie zdań, ale wtedy usłyszałam chrząknięcie. Popatrzyłam w bok. Wzrok Jaspera zwrócony był do przodu. Zobaczyłam, że jego brwi są zmarszczone. Przeniosłam spojrzenie w tą samą stronę co mój towarzysz. W końcu odważył się kontynuować rozmowę.
- Więc... - urwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. - Bello, czy możesz powiedzieć mi coś więcej na ten temat? - Spojrzałam na niego. Czy mówił poważnie? Co ja mogłam mu powiedzieć?
- Okey... - Musiałam jednak sobie coś zapewnić. - Mam do ciebie prośbę. - Zerknął na mnie i skinął głową. - Obiecaj... Nie, to za mało. Przyrzeknij, że nigdy nikomu tego nie powiesz.
Zatrzymał się raptownie i położył moją walizkę. Ja także przystanęłam, patrząc na niego w oczekiwaniu. Zwrócił się w moją stronę. Przyłożył sobie prawą rękę do piersi, drugą dłoń wzniósł ku niebu.
- Bello, chociaż znam cię dopiero od jakiś dwudziestu minut, przyrzekam, że nikomu ani niczemu nie zdradzę twojej tajemnicy. - Podniosłam brew na słowo „niczemu”. Czyżby ten chłopak także miał trochę nierówno pod sufitem.
Stanęłam w podobnej do niego pozie.
- Jasperze, chociaż znam cię dopiero dwadzieścia minut, dziwnym trafem wierzę ci.
To była szczera, zadziwiająca prawda. Nagle się rozpromienił. Ponownie uniósł moją torbę i zaczęliśmy iść prosto, żeby za chwilę skręcić w prawo. Zastanawiałam się, jaka droga nas jeszcze czeka. Przystąpiłam do opowiadania. Chciałam to wszystko jak najbardziej skrócić.
- No dobra. Myślę jednak, że sprawiedliwie będzie zrobić pewien układ.
- Co masz na myśli? - Najwyraźniej nie wiedział, o co mi chodzi. Może nawet się trochę przestraszył.
- Na myśli mam układ: Tajemnica za Tajemnicę. - Po raz drugi tego południa dorwałam się do swojej skórki przy paznokciu.
Czekałam. Cisza. Chrząknięcie. Cisza. Drapanie po brodzie. Cisza.
- Dobra. - Jego głos lekko drżał, kiedy się zgadzał, ale to chyba sprawiedliwy pakt. - Tajemnica za tajemnicę. Umowa stoi.
- Okey. Więc ci opowiem, ale to krótka historyjka. Po prostu w wieku piętnastu lat zauważyłam, że boję się ludzi. No wiesz, nie wychodziłam z domu, zero kontaktu z przyjaciółkami. Mama zaprowadziła mnie do psychologa i...
Urwałam, bo Jasper zatrzymał się. Uniosłam brwi.
- To tutaj. - Wskazał brodą na ciemne drzwi naprzeciwko nas. - Ale chcę, żebyś mi to dokończyła. - Postawił walizkę na podłodze i oparł się nonszalancko o ścianę. Poszłam za jego przykładem.
- Co tutaj do opowiadania? - Wywróciłam oczami. - Strach przed ludźmi i tyle. - Założyłam ręce na piersi.
- Ale jednak stoisz tu i rozmawiasz ze mną.
Zjechałam plecami po ścianie i usiadłam na podłodze, wyciągając nogi przed siebie. Jasper zrobił to samo.
- No tak, ale ręki to już ci nie podam. Wiesz, takie, nie dotykaj mnie. - Oparłam głowę o ścianę i popatrzyłam się w sufit. - Leczenie trwa, gdyby nie ono, na pewno nie przyjechałabym do tego miejsca, a ty nigdy byś mnie nie poznał. - Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na niego. Okazało się, że cały czas mnie obserwował. Zawstydzona spuściłam wzrok.
- Coś ci powiem. - Byłam ciekawa jego słów. - Jesteś najfajniejszą osobą, jaką tutaj spotkałem, a zważ na to jak krótko się znamy.
Biedny, chyba nie ma wielu przyjaciół. Jednak uśmiechnęłam się pod nosem, dawno nie słyszałam żadnego miłego słowa. No może wyjątkiem jest Tibby i moja mama.
- Dziękuję – szepnęłam.
- Nie masz za co dziękować, to czysta prawda. - Zaczął wystukiwać dziwny rytm na podłodze. Wyglądał jakby ze sobą walczył. - Cholernie podoba mi się twoja współlokatorka - wyrzucił z siebie jednym tchem.
Wytrzeszczyłam oczy i popatrzyłam na niego w niedowierzaniu. Zaraz, skąd on wie, z kim będę mieszkać? Nawet ja nie miałam o tym bladego pojęcia. Na twarzy musiałam mieć chyba jeden wielki znak zapytania, bo uśmiechnął się nerwowo. Jasper doskonale wiedział, o czym myślę.
- Bella, nie jestem jakimś napalonym zboczeńcem. Naprawdę. - Uniosłam brew w oczekiwaniu. - Przejrzałem tylko... no wiesz, kto z kim mieszka i w ogóle. Stąd to wszystko wiem. Byłam ciekaw jej współlokatorki. - Spojrzałam na niego spode łba. Uniósł ręce w geście obronnym. - Wyczytałem tylko twoje imię i nazwisko, przysięgam.
Popatrzyłam mu w oczy. Nie wiem, albo byłam bardzo naiwna, albo za każdym razem mówił prawdę. Wierzyłam w każde jego słowo.
- No dobra. - Znów wywróciłam oczami, tym razem na swoją łatwowierność. - To może powiesz mi, jak się nazywa i dlaczego zasłużyła sobie na twoje uczucie. - Wyszczerzyłam się do niego. Uśmiechnął się promiennie.
- Nazywa się Rosalie Hale i jest... no nie wiem. Cudowna, wspaniała? - Gwałtownie wypuścił powietrze z płuc. - Jest, jest... jest nie do opisania. Musisz sama ją poznać.
- Dobra, dobra poznam. - Machnęłam ręką i się podniosłam. Po chwili Jasper także wstał.
Wzięłam rączkę mojej walizki i ruszyłam ku drzwiom.
- Poczekaj. - Zatrzymał mnie. Powoli się odwróciłam. - Nie powiem je... - Podniósł do góry dłoń, tym samym dając mi znak, żebym przerwała.
- Och, o to się nie boję. - Opuścił rękę, żeby po chwili przeczesać nią swoje włosy. - Mogę się jeszcze o coś zapytać? - Nie patrzył na mnie. Zmarszczyłam brwi.
- No okey. - Przecież nie muszę odpowiadać. Prawda?
- Bello, myślę, że nie mówisz mi wszystkiego. - Zerknął na mnie niepewnie.
Niby taki mądry, a taki głupi. Oczywiście, że nie mówię mu wszystkiego. Facet w ciągu niecałe dwadzieścia minut zyskał moje zaufanie, ale niektórych rzeczy i tak mu nie zdradzę. Bo co niby mam mu powiedzieć? Wolę to zachować w tajemnicy. To moje gówno, tylko ja będę w nim siedzieć.
- Innym razem Jasper. - Nie powiem mu, a daję fałszywą nadzieję. Potwór ze mnie.
Skinął głową.
- Dobrze. - Zagryzł dolną wargę.
Ja też musiałam go o coś zapytać.
- Jasper? - Uniósł brwi. - Kiedy składałeś obietnicę o dotrzymaniu sekretu, powiedziałeś, że nie powiesz nikomu ani NICZEMU. Wyjaśnisz mi to? - Wyszczerzyłam się w złośliwym uśmieszku.
Zaczął się cofać, przyłożył palec do ust i udawał, że się nad czymś zastanawia.
- Kiedy indziej przedstawię ci Kłapiego. - Stanął i mrugnął do mnie z uśmiechem.
- Zobaczymy się jutro?
- Taa, jutro... - Wyszczerzyłam się do niego jak idiotka.
- Okej, znajdę cię – powiedział, odwrócił się i odszedł.
Obserwując, jak się oddala, wiedziałam, że to nie była ostatnia sesja Tajemnicy za Tajemnicę. Ten chłopak o blond czuprynie stał się moim przetrwaniem w tej szkole. Został moim przyjacielem.

Stojąc przed drzwiami pokoju numer 545, wystukiwałam nerwowy dźwięk na plastikowej, czarnej rączce mojej walizki. Drugą ręką ściskałam torbę, która spadła mi z ramienia. Wpatrując się w drzwi mojego pokoju zastanawiałam się, co i kto może znajdować się w środku. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wystarczy wejść i się przekonać. Jednak nie potrafiłam zdobyć się na odwagę.
Jeżeli mam być szczera, nie interesuje mnie wystrój ani nic z tych rzeczy, jestem zdenerwowana moją współlokatorką. Znam tylko jej imię i nazwisko. No i oczywiście wiem też, że jest cudowna, wspaniała i bla bla bla... Informacje pochodzą od człowieka, który odszedł kilka minut temu i do tego się w niej podkochuje. Jeśli jednak okaże się zołzą? Raczej nic w tej sprawie nie zrobię, będę musiała przecierpieć z nią te trzy lata. O Boże, trzy lata! Muszę wziąć się w garść i w końcu tam wejść, bo inaczej poznamy się rano, kiedy będzie wychodziła na poranne zajęcia i przypadkiem natknie się na mnie, stojącą tutaj jak kompletny muł.
Zdecydowanym ruchem nacisnęłam klamkę, pchnęłam drzwi i wkroczyłam do sporego pokoju. Nagle usłyszałam przeszywający pisk. Przyznaję, że trochę mnie to ogłuszyło. Spojrzałam w stronę źródła dźwięku.
- Cześć! Jestem Rosalie, ale mów mi Rose.
Uroda blondynki, która wypowiedziała te słowa, prawie zwaliła mnie z nóg. Wow, nie dziwię się Jasperowi, że zwrócił na nią uwagę. Wątpię, żeby był na tym świecie mężczyzna, którego ta kobieta nie zauroczyłaby chociaż wyglądem. Włosy miała długie i lśniące, sięgały prawie do pasa.
Taka twarz powinna pojawiać się na okładkach gazet. Była szczupła, wysoka i zbita, pewnie uprawia jakiś sport.
- Cześć. Jestem Bella. - Pomachałam jej ręką, żeby uniknąć sytuacji z windy.
Uśmiechnęła się do mnie przeuroczo, nie mogłam tego nie odwzajemnić.
- Chodź, zamknij drzwi. - Usiadła na łóżku przy prawej ścianie. Zrobiłam to, o co mnie prosiła. Zaciekawiona, zaczęłam rozglądać się po pokoju, w którym teraz będę mieszkać. Nie potrafię tego opisać, to pomieszczenie jest takie jasne i... no nie wiem, dziewczęce. Jasnoróżowe ściany, białe firanki i mnóstwo kwiatów. Zupełnie jak pokój małej dziewczynki, która myśli, że jest księżniczką. To przypominało mój szczęśliwy zaułek, kiedy byłam normalna.
Puściłam rączkę walizki i podniosłam prawą dłoń. Spojrzałam na grubą bliznę, biegnącą od małego palce do kciuka. Wróciły wspomnienia z dnia, w którym to zniszczyłam.

****
Dom był pusty. Cieszyłam się z tego. Jako że w moim piętnastoletnim ciele płynęła niewielka dawka alkoholu, a na ubraniach czuć było zapach papierosów. Moja mama już kilka razy groziła szlabanem za takie numery i kilkadziesiąt razy „mówiła” tacie. Taa, on chyba nigdy się o tym nie dowie. Zresztą sami chcieli, żebym się rozerwała. No i się rozrywam.
Włożyłam klucz w zamek, przekręciłam go i weszłam do środka. Ruszyłam do kuchni, po drodze zapalając wszystkie światła. Bałam się ciemności. Spojrzałam na zegar wiszący nad lodówką. Czternasta czterdzieści. Mama i tato w pracy. Wyciągnęłam z szafki moje ulubione, czekoladowe ciasteczka. Z plastikową torbą wymaszerowałam z kuchni i skierowałam się do swojego pokoju na piętrze.
Kiedy zatrzasnęłam drzwi od niebiesko – różowego, ładnego pomieszczenia podeszłam do biurka i włączyłam komputer. Usiadłam na białym, obracanym krześle i zabrałam się za otwieranie ciasteczek. Wtedy mój wzrok przykuło coś innego. Moje ręce, a mianowicie paznokcie. Pomalowane czarnym, łuszczącym się już lakierem z poobgryzanymi skórkami wokoło. Rzuciłam otworzoną torebeczką. Na jasną wykładzinę porozsypywały się czekoladowe wypieki, pozostawiając na niej obrzydliwe, ciemne ślady. Zrozumiałam, że nie pasuję do tego pokoju. Nie jestem dawną Bellą. Ja już nigdzie nie pasuję.
Jestem swoimi brzydkimi paznokciami i śladami na dywanie, a świat jest ładnym pokoikiem. Czułam, jak to nadchodzi, nic nie mogłam zrobić.
Łzy, krzyk, ból. Pieczenie, łoskot, huk. Odłamki, krew. Ciepło, więcej krzyku i płaczu. Cichuteńkie łkanie i czyjś uspokajający głos.
Miałam zamknięte oczy, ktoś mnie mocno obejmował, siedziałam na czymś twardym, piekła mnie dłoń. Wciąż to łkanie. Zastanawiałam się, kto tak płacze. Uchyliłam powieki.
Z pewnością nadal znajdowałam się w swoim pokoju. Chociaż to miejsce w ogóle go nie przypominało, byłam tego pewna. Wszystko wyglądało tragicznie. Przewrócony materac i powyrywane deski z łóżka. Podarta pościel. Zerwana wykładzina, wybite okno. Zorientowałam się też, że to ja płaczę, a moja mama mocno mnie trzyma. Spojrzałam w dół, na swoją dłoń, w wewnętrznej stronie tkwił dość spory kawałek szkła.
Renee głaskała mnie uspokajająco po głowie, szepcząc niezrozumiałe dla mnie słowa. Tydzień później poznałam Tibby.




„Ten świat jest za duży na to, żebyś go zrozumiał
Po prostu zostaw to i chodź za mną
Będę wszystkim, czego potrzebujesz
Na każdej drodze...”

Vena - 28-08-2009 11:08:09

Lacey, moja droga ;* Jestem szczęśliwa, że w końcu pozwoliłaś mi przeczytać swoje FF (a prosiłam Cię baaardzo długo xD)

Opinię na temat prologu słyszałaś osobiście i nadal jestem zdania, że Twoje FF bardzo mnie ciekawi, mało tego, po przeczytaniu 1 rozdziału zrobiłam się jeszcze bardziej zainspirowana. Poruszyłaś bardzo ważny temat i myślę, że Wypaleni mają sporą wartość. Dla mnie na przykład jest to sposób na zrozumienie Ciebie i całego tego problemu, ponieważ w ten sposób lepiej Ci wszystko zobrazować. Jestem pod wielkim wrażeniem Twojej odwagi, ponieważ postanowiłaś dokładnie opisać swoje przeżycia i zrobiłaś to w sposób bardzo ciekawy i porywający.

Życzę Ci wytrwałości, bo, tak jak Ci powiedziałam, będę Cię męczyć o kolejne rozdziały( zobaczysz, co będzie się działo na tańcach ;> ) Niestety, nie wiem kiedy będą pierwsze zajęcia, ale jak tylko się dowiem, to Ci napiszę.

www.shinobirpg.pun.pl www.granaruto.pun.pl www.kotycienia.pun.pl www.oetyper.pun.pl www.gmzarszyn.pun.pl